|
Drogie Matki Polki, same produkujecie facetów-kaleki [LIST]
Nie byłoby tego listu, gdyby nie setki rozmów o damsko-męskich związkach, z moimi przyjaciółkami, koleżankami ze studiów, z pracy. Rozmowy, których motywem przewodnim jest bierność mężczyzn, uświadomiły mi, że problem facetów-kalek to nie jest kwestia trzech czy czterech przypadków, tej czy obecnej generacji, to problem systemowy, którego przyczyn upatruję w zachowaniu nadopiekuńczych matek.
Chorobliwa miłość do synów trapiła moją babcię, mamę i, na szczęście w niewielkim stopniu, dotyka także mnie. To nie tylko zatruwa nasze związki, opóźnia ich (mężczyzn) wchodzenie w dorosłość, ale przede wszystkim czyni ich wiecznie lękliwymi albo wręcz przeciwnie, pewnymi siebie dupkami. Za dużo ogólników? Przechodzę więc do konkretnych przykładów.
26-letni chłopak siedzi z wywieszonym językiem przed kompem, tymczasem jego mama podaje mu zupę, kotleta i jeszcze sok. Nim rozwali glockiem piętnastu antyterrorystów w Counter Strike'a, mamusia zdąży przynieść budyń i herbatę dla dziewczyny, która z nudów czyta stare numery Focusa (SIC!)
Niemniej jest miło, poziom intelektualny w normie albo powyżej, wspólne wyjścia i SMS-y przed zaśnięciem. Dziewczyna, nie wiedząc jeszcze, w co się pakuje, zaprasza faceta do wspólnego mieszkania (wynajmowanego albo po zmarłej babci).
Najpierw jest cichy lament jego mamy po kątach, patrzy na Ciebie wilkiem, ale próbuje trzymać klasę, pytając o metraż, ogrzewanie i dojazd do pracy. Czasami cicho zwierza się pralce, gdy akurat dziewczyna stoi za nią, że wynajem mieszkania to wyrzucanie pieniędzy w błoto.
Chłopak jest zachwycony - tyle przestrzeni dla siebie. Zapał mu mija z każdym dniem, gdy dowiaduje się, że parkiet jest tylko tak brązowy po przetarciu mopem, a ciuchy nie wskakują same na półkę. Ziemniaczki i mięsko zastąpiły nudne tosty. W tym miejscu zaczyna się programowanie, o którym wspominała Esther Vilar, tylko że to już nie jest fanaberia, to konieczność i udręka w jednym.
Dziewczyna niczym mistrz z Różewiczowskiego wiersza "jeszcze raz nazywa rzeczy i pojęcia". Dlatego jeśli, o dziwo, nie chce zostać posłuszną oblubienicą, rozpoczyna szkolenie pt. "związek partnerski", licząc na pełne zaangażowanie partnera. Skutki są różne. Czasami z neofickim entuzjazmem chłopak dzwoni do swojej dziewczyny i wykrzykuje: zmyłem podłogę! Tak? Serio. Wow. To teraz należy ci się "Ósmy pasażer Nostromo". Czasami kończy na wyniesieniu śmieci do przedpokoju. Niemniej laska cieszy się jak z Pulitzera, kiedy jej facet bez przypominania zrobi obiad.
Tymczasem dzięki Wam, drogie Matki Polki, nasze wspólne starania zbudowania domu, za który każdy jest odpowiedzialny, idą w cholerę. Odwiedzą Was raz czy więcej w tygodniu i przypominają sobie, jak słodko było być ciągle obsługiwanym, wolnym od tych wszystkich przyziemnych czynności, które stały na drodze ich gier, książek i dobrego nastroju.
Chłopiec więc o obowiązkach w swoim nowym domu szybko zapomina, wkurzając się tylko na wiecznie podirytowaną i sfrustrowaną towarzyszkę życia, którą w zasadzie ostatecznie zawsze można zmienić, a w międzyczasie wrócić na łono rodziny i zasmakować znów w pełni matczynej miłości. Dziewczyna tymczasem przypomina sobie złożoną przed laty obietnicę, że nie będzie tyrać za wszystkich, jak jej matka i zastanawia się, dlaczego nie jest w stanie jej dotrzymać.
30-latek prosi mamę o fajki, bo się skończyły, potem prosi o 20 zł, bo w sumie koniec miesiąca, ostatecznie pożycza 150 zł, bo zapomniał o abonamencie za telefon. Warto podkreślić, że chłopak pracuje i przy odrobinie dobrej woli poradziłby sobie sam. Inny chłopiec nie może znaleźć pracy marzeń, jest w końcu tak wyjątkowy, że praca w korpo uwłaczałaby jego godności - to po to tyle czytał internetów, żeby teraz być nikim? Niezawodna mama nie przymusza go do niczego, co więcej, otacza ochronnym parasolem i przesyła na konto kilka stówek, nie pozwalając mu się zetknąć z trudami życia. Ostatnie drobne wyda na mieście, wróci trochę nawalony, ale w końcu miał trudny tydzień przez pracę, której nie ma, albo przez sukcesy, które dopiero przed nim - należy mu się.
Wszystko spoko, w końcu to rozliczenia między nimi. W głowie tymczasem rodzą się kolejne pytania: kiedy ostatnio gdzieś wyjechaliśmy, on znowu nie ma kasy. Dlaczego tak się zmienił? Czy ja w ogóle chcę mieć z nim dziecko? Czy to jest koleś, na którego mogę liczyć?
Problemy prowadzą do poważnej rozmowy, wyjaśnienia sytuacji. Gdy dziewczyna dąży do rozwiązania konfliktu albo przynajmniej do sprawiedliwego podziału domowych obowiązków, spotyka się z: a) ciszą b) agresją c) niezrozumieniem d) smutkiem.
Za każdą z reakcji czai się pytanie: CZEGO TY ODE MNIE CHCESZ? Po miesiącach negocjacji dziewczyna zamienia się w zimną sukę albo zrzędliwą ciotkę, która na pytanie koleżanki: ROZMAWIAŁAŚ Z NIM? odpowiada: Z NIM SIĘ NIE DA.
Pewnie zadajecie sobie pytanie: dlaczego Was się czepiam, spełniałyście przecież tylko matczyny obowiązek.
Robicie coś, co wiąże im ręce - uzależniacie ich od siebie i próbujecie udowodnić, że nikt nie będzie ich tak kochał i troszczył się jak Wy. Przez lata jesteście dla nich buforem bezpieczeństwa, w ten sposób zrzucacie z nich odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale także za innych. Wypuszczacie w świat facetów-egocentryków, którzy nie potrafią funkcjonować w związku na równych zasadach.
I serio, nie zwalajcie utraty męskości (czymkolwiek by ona nie była) na ruchy feministyczne, zapracowane kobiety o nieczułych sercach. To Wy, matki, kastrujecie swoich synów, czyniąc nasze związki równie upiornymi co Wasze.
Byłoby to jednak z mojej strony bardzo niepoważne, gdybym odebrała mężczyznom zdolność podejmowania własnych autonomicznych decyzji, przestrzeń wolności, którą bez wątpienia posiadają, i w której funkcjonują. Problem w tym, że wciąż na zasadach, które wypracowano w cieplarnianych domowych warunkach.
Jednocześnie wiem, że część z Was nie potrafiła inaczej, być może ja także zagłaskam swojego syna na śmierć. Kult mężczyzny musiał zebrać żniwa, ale to trwa już za długo, a konsekwencje dla nas są zbyt poważne i uciążliwe. Wierzę, że ten model wychowania to nie kościelny dogmat, że jest miejsce na alternatywę.
List Olgi z Łodzi skopiowany z Gazety Wyborczej.
|
|
|
|